Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/301

Ta strona została skorygowana.

293
ONGI.

drżącą. Zdawało się, że coś powiedzieć chciała, że może słowo pociechy byłoby się z jéj ust wyrwało, że Jaksa po raz drugi niespodzianą nadzieją osłupiały stanął; ale wtém Eugeniusz żywo się zbliżył do matki. Spojrzał na nią i na jéj towarzysza dziwnie, z przestrachem, i pociągnął ją z sobą ku altanie, nim czas miała przemówić.
Jaksa po chwili odzyskał przytomność, ale poszedł za nimi zamyślony, niezwykle milczący i nieśmiały.
I tym razem nie rozłamał on chleba, nie przyjął wina; wytłómaczył się słabością, patrzał, siedział i dumał. Eugeniusz, jakkolwiek mało znał ludzi, postrzegł w nim zmianę; ale mając do niego w sercu urazę, prawie się ucieszył, widząc go chmurnym. Na obojętnéj rozmowie przeszła godzina w ogrodzie, a że wieczór się zbliżał, Iwo wstał do pożegnania.
— Ponieważ państwo wyjeżdżają do Warszawy, wątpię — rzekł — żebym miał przyjemność, widzieć ich już tutaj.
— Odjazd mój — obojętnie na pozór przerwała wdowa — jest dotąd tylko projektem, a kiedy przyjdzie do skutku... doprawdy nie wiem.
Było to jakby dodaniem nadziei; ale Jaksa zdawał się nie chcieć tego zrozumieć; skłonił się lekko i dokończył:
— Pozwoli więc pani się pożegnać.
Zwrócił się potém do Eugeniusza i podał mu rękę z uśmiechem... Młodzieniec już był nieco zwolniał w uczuciu niechęci powziętéj tak nagle do kasztelanica, walczył przynajmniéj z sobą, aby mu jéj nie okazać.
Pożegnali się z nim grzecznie. Eugenek nawet odprowadził go aż do ganku, szczebiocząc.
W chwili gdy już Iwo miał siadać, niespodzianie