Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/305

Ta strona została skorygowana.

297
ONGI.

— Mój miły Boże! ozwał się starzec półgłosem: tobież to, mój złoty paniczu, myśleć już i rozpamiętywać jak starcowi? tobie, cobyś powinien tylko się śmiać i weselić?... Ale, prawda! zostałeś się ty sierotą... a sieroty dojrzewają prędko...
I szepcząc tak z uczuciem, zbliżył się do chłopaka, aby jego rękę ucałować. Eugenek dopiero się ocknął i poznał staruszka, którego dawniéj rzadko kiedy widywał.
— A no! paniczu mój złoty — rzekł burgrabia — możeby wam czas iść i spocząć? Cóż wy tu tak po nocy dumacie? Chłód i smutek... nie nakarmi to duszy, a ot ja już muszę i zamek zaryglować.
Chłopak wstał milczący, zawahał się nieco i cicho odezwał:
— Zamykajcie, ale ja z wami pójdę, potrzeba mi się z wami rozmówić.
— Ze mną? spytał zdziwiony staruszek: ze mną?
— Chodź! krótko odparł Eugenek: zamykaj i chodź
Niespokojny Siemion musiał być posłusznym. Pośpiesznie drzwi za sobą zamykając, poprowadził panicza po wschodach do suchych suteren od ogrodu, w których mieszkał. Izdebka, do któréj schodziło się po kilku kamiennych stopniach, mimo że nawpół w ziemi i sklepiona, była dosyć schludna i wesoła. Za nią druga, mniejsza, zawierała sypialnię staruszka. W pierwszej stolik, ławy, kufer, klucze na kołkach rozwieszone, krucyfiks i obrazy świętych z kropielnicą przybitą u drzwi, całym były sprzętem.
Eugeniusz nie przypominał sobie, czy tu był kiedy. Ubogie to pomieszkanie obudzało jego ciekawość. Siemion wyglądał tu ze swą pobożnością na prawdziwe-