czucie, albo raczéj kilka słów bolesnych, któremi mnie zranił ten człowiek.
Młody chłopak zamilkł... Siemon zbliżył się do niego, pochwycił za rękę i począł ją całować.
— Dosyć już tego, odezwał się cicho. Nie badaj mnie, bo zaniepokoisz sam siebie. Zawcześnie zawsze dowiesz się swych obowiązków i weźmiesz spadek po ojcach. Bądź paniczu cierpliwy, a jeśli potrzeba dla uniknięcia niebezpiecznego sąsiada oddalić się z Mielsztyniec, proś matki, niech wyjedzie. Za nadto już siedzieliście w tym zakącie, w téj pustce; trzeba i należy znów Spytkom iść między ludzi. Niechaj was inne, zdrowsze może niż tutejsze powietrze owieje i ożywi.
Eugenek, zamyślony, ścisnął rękę staruszka.
— Słuchajże, mój dobry Siemionie, odezwał się: gdybyś czego odemnie potrzebował, jabym ci serdecznie rad usłużyć...
— O! mój Boże, paniczyku złoty, a cóż mnie staremu potrzebne być może, oprócz tego cichego kąta na ostatnie lata? Klucze mi nie ciężą, przywykłem do nich, tęsknoby mi było po nich, gdyby je innemu dano; mam wszystko. Niech wam Bóg błogosławi! Czekajcie, dodał do wyrywającego się: poświecę — po korytarzach noc — nie trafilibyście do siebie.
Wziął stary latarkę, i suwając nogami, poprzedzał żywo idącego panicza na drugie skrzydło zamkowe. Musieli przechodzić długie galerye, wschody, sale, nim się zbliżyli do mieszkania, które Zaranek i Eugeniusz zajmowali. Noc już była późna; księżyc, gdzie niegdzie wpadając oknem, bladém światłem migotał na
Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/310
Ta strona została skorygowana.
302
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.