Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/311

Ta strona została skorygowana.

303
ONGI.

posadzkach i czepiał się po ścianach. W głębiach tylko panowała ta nieprzejrzysta ciemność murów, o którą oko jak o żelazny wał się rozbija. Szli wolno, mimo pośpiechu Eugenka, bo Siemion prędzéj nadążyć nie mógł. Dla skrócenia drogi, burgrabia, który znał zamek doskonale, otworzył drzwi wielkiéj sali zwanéj biblioteką, do któréj od bardzo dawna nikt prawie nie wchodził, bo klucze od niéj były u burgrabiego. Niegdyś cała pełna ksiąg, niewiadomo kiedy i przez kogo ogołocona z nich została w znacznéj części; górne półki były puste, niżéj tylko widać było grzbiety foliałów opylonych.
W pośrodku stał ciężki stół staroświecki, rzeźbiony, wsparty na czterech karyatydach. Na nim, może przed stu laty położone, nietknięte spoczywały grube księgi, klamrami mosiężnemi pospinane. Przez troje okien od ogrodu księżyc wchodził do sali i część jéj znaczną oświecał. W chwili gdy zamek się otworzył i drzwi uchyliły, Eugeniusz, który nie znał biblioteki, i widzieć jéj nigdy ciekawym nie był, rzucił w nią okiem i krzyknął. Siemion z przestrachem odwrócił się ku niemu, i spostrzegł go palcem wskazującego na stół... Staruszek spojrzał na salę, ale prócz dziwacznie złamanego promienia księżyca, który oświecał stare krzesło i część stołu, nie zobaczył nic. Eugeniusz, jak skamieniały, stał w progu.
— Co się wam stało? paniczu! na miłego Boga! zapytał burgrabia.
— Jak to! nic nie widzieliście? nic?
— Nic nadzwyczajnego — a wy? wy paniczu?
— A ja... Eugenek zawahał się i żywo odparł: Musiało mi się wydać, jestem rozgorączkowany. To było światło księżyca.