Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/313

Ta strona została skorygowana.

305
ONGI.

szło na myśl Spytkowi, że gryf był Jaksów oznaką. Wziął rękopis ze stołu, i korzystając z pomieszania starca, który nic się nie zdawał widzieć i na nic już nie uważać, — pośpieszył z biblioteki. Milcząc przeszli jeszcze korytarz i schody, a blizko już będąc mieszkania, Eugeniusz pożegnał staruszka, z którego się teraz słowa dopytać nie było można.
W pokoju nie zastał Zaranka; czekał nań tylko sługa, który zwykle sypiał w przedpokoju. Eugeniusz rozebrał się prędko, odprawił go, i z gorączkową ciekawością chwycił przyniesioną z sobą księgę. Miał jakieś przeczucie, że w niéj znajdzie wytłómaczenie wielu dla niego mgłą pokrytych rzeczy, tyczących się rodziny. Tytuł i pierwsze karty przekonały go, że się nie mylił; księga była wszakże zbiorem suchych heraldycznych wyciągów i wiadomości, wpisywanych różnemi charakterami i w rożnych, jak się zdawało, epokach.
Młody człowiek mało umiał po łacinie, bo już naówczas wychowanie za granicą nie opierało się jak przedtém całe na klassykach; rozumiał jednak tyle, ile było potrzeba, by chciwą zaspokoić ciekawość. Genealogię odrzucił, szedł daléj... wiele kart zostawało niezapisanych. Ku końcowi kilkanaście ktoś po rogach przewlókł sznurkiem i opieczętował... Roztworzyć ich nie było podobna, nie naruszając pieczęci, która się zachowała cało. Sznur był wyblakły i zmięty — wycisk na wosku wyobrażał herby Spytków. Ta tajemnica zniecierpliwiła go nieco; nie śmiał złamać pieczęci, wahając się czy do tego ma prawo — i usunął rękopis zamyślony, odkładając czytanie do jutra. Schował go jednak jak drogą zdobycz do szafy, od