Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/33

Ta strona została skorygowana.

25
SFINKS.

gących go poczytywać za waryata. Kilka razy zbliżał się ku pałacowi i powracał; nareszcie uzbroiwszy się w odwagę, dumę i obojętność na szyderstwo, jeśliby się z niém spotkał, wpadł na wschody, przeszedł przedpokój, nie śmiejąc spojrzeć na ludzi, i znalazł się w salonie. Ale tu nie było nikogo. Nie widząc nic przed oczyma, udawał, że obojętnie przepatruje obrazy po ścianach rozwieszone i fraszki na gerydonaeh — gdy szelest jedwabnéj sukni wyrwał go z udanego zajęcia.
Odwrócił się w milczeniu. Kasztelanowa stała, nakładając czarne mitenki jedwabne i wzrokiem swym upartym poglądając na malarza.
— Kazałam pana prosić, odezwała się. Portret mój dostał się dawnemu mężowi mojemu... chcę mieć inny.
— Miłoby mi było spełnić jéj rozkaz, odpowiedział Jan; ale przekonałem się, że portret pani nie jest ani łatwą dla mnie, ani całkiem bezpieczną pracą.
— Czemuż niebezpieczną? odparła dumnie ustami a czule oczyma Elwira. Będziesz malował, będziesz malował, chcę tego i spodziewam się.
— Nie, pani! zbierając się na odwagę, stanowczo rzekł malarz. Jestem chory jeszcze i zaledwie przychodzę do straconego może na zawsze zdrowia. Nakazano mi wypoczynek. Nie wiedząc, jaki był powód wezwania, stawiłem się na rozkaz; ale spełnić życzenia jéj, przynajmniéj teraz, niepodobna mi.
— Bardzo żałuję, odparła krzywiąc się kobieta. Chciałam koniecznie mieć portret robiony przez niego, bo cenię wielki talent, któremu tu równego nie mamy.
Jan się ukłonił.