Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/341

Ta strona została skorygowana.

333
ONGI.

mu. Pani Spytkowa dowiedziała się nagle, że sprawa nadzwyczaj groźne przybiera rozmiary. Z zimną na pozór krwią przyjęła tę wiadomość, nie dając znać po sobie ile ją ona obeszła. Eugenek wypadkiem był temu przytomny. Milcząc i siedząc na stronie, nie stracił jednego słowa; twarz mu pobladła, ale się nie odezwał.
Wypadało działać, nie tracąc czasu, zapobiedz dalszym krokom, użyć ludzi obeznanych z tego rodzaju sprawami, a nadewszystko wypływów wszechmogących, stosunków z osobami wyżéj położonemi, od których zależało prawie wszystko. W téj epoce demoralizacyi i zepsucia, które przyszło powoli, choć głos sumienia często się odzywał, protekcye robiły cuda, bez nich nie można było stąpić kroku. Nie miał ich pan Repeszko, ale je zastępowała u niego drobnostkowa zapobiegliwość, zręczność i pieniądz, który dawać umiał. Spytkowie mieli niegdyś rozlegle stosunki pokrewieństwa z pierwszemi w kraju domami, znaczenie u dworu; ale długie usunięcie się ich ze sceny, zamknięcie na wsi, zerwanie dobrowolne z ludźmi, pozbawiło ich dawnéj wziętości. Potrzeba było teraz dopiero, w chwili niebezpieczeństwa, odszukać pokrewieństwa, znajomości, przypominać się i oznajmić, że się jeszcze żyje.
Po wyjściu prawnika, pani Spytkowa rzuciła się w krzesło, zamyśliła się smutnie i zapłakała gorzko. Zostawała jéj ledwie jedna Łucya, przez którą do osób wpływ mających trafić mogła; ale i ta niewielkie miała znaczenie.
W tém wszystkiém zemsta kasztelanica, jakkolwiek ukryta, dla niéj była widoczną, dotykalną. Oburzała się na to prześladowanie, którém usiłował ją złamać, a jednak mimo woli serce jéj pojmowało go,