Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/345

Ta strona została skorygowana.

337
ONGI.

rzy promień uczucia, jak konchę zamkniętą potrzeba nożem rozedrzeć...
— Skrwawić.
— I zabić choćby... bo na grobach pokój rośnie.
— Ale ja się brzydzę tobą...
— Ale ja was nienawidzę także... Tylko — dorzucił kasztelanic — moja nienawiść jest jeszcze namiętnością, co się w najgwałtowniejszą miłość na skinienie twe zmienić potrafi.
— Tyś podły! zawołała drżąc kobieta.
— Tak, podły jestem, spodliłem się dobrowolnie, tarzam się w błocie, to moją gorączkę osładza! Cóż mam do stracenia?...
— Tyś mściwy! tyś bez litości!...
— Zemsta rzecz dodatkowa, rzekł chłodno Jaksa; ona się tu doskonale godzi z moją dla was namiętnością. Spytek mi wydarł narzeczoną, nadzieję, młodości szczęście; ja Spytkom wydrę majętność, dziecięciu matkę i opiekunkę... i zgniotę...
Kobieta krzyknęła... Jaksa, którego gniew unosił, powstrzymał się.
— Alboż moja zemsta — zawołał zmieniając głos — nie jest obowiązkiem mojéj rodziny i przeszłości? Alboż myśmy mało cierpieli od nich? Nie mamyź prawa oddać im wet za wet? Patrz, do jakiéj nędzy przywiedli oni Jaksów! Czyż robak wreszcie nie ma podnieść głowy i bronić się, gdy może ukąsić? — A wy... cóż wam do nich? Dość tego! To plemię skarlałe skazane jest na zgubę!
— Moje dziecko! zawołała Spytkowa — moje dziecko!... — I więcéj wymówić nie mogła.
Jaksa zamilkł.
— Nie wasze to, ale ich dziecię, rzekł chmurnie