Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/358

Ta strona została skorygowana.

350
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

wprowadzę tu nieprzyjaciela rodu waszego — nie! nie! Onby nie przyszedł — on jest dumny, — onby nie chciał bogactw waszych. Ja idę ubóztwo jego podzielić.
I namiętnym uściskiem, z płaczem i łkaniem objęła raz jeszcze dziecko swoje.
— Pamiętaj o mnie! zawołała; miéj serce dla mnie Eugeni... a cobądź się stanie, pozostań godnym swych ojców... Na tobie przyszłość rodziny...
Nagle wyrwała się synowi, podała mu rękę i wyszła z pokoju. Eugeniusz biegł za nią... Za progiem otarła łzy, spuściła zasłonę na twarz, a krok jéj pewny i śmiały nie zdradzał już najmniejszego wzruszenia. Można było sądzić, patrząc na nią, że istotnie wyjeżdża na zwykłą przejażdżkę, i że za parę godzin powróci.
Przed gankiem stał już jéj koń gotowy i masztalerz chciał towarzyszyć pani; skinęła tylko, aby został, podała rękę synowi, rzuciła się na siodło, zaciela karego i... cwałem pędząc, znikła za bramą zamkową.
Eugeniusz stał długo jak wryty, i nierychło drżącym krokiem powlókł się do swego mieszkania.


Na ruinach rabsztynieckiego zamku, Jaksa sam chodził po pustych izbach, gotując się do drogi. Stary Zacharyasz spoglądał na niego od progu z posępną twarzą. Iwo rzucał i porywał z kolei broń, ubranie, jakby nie wiedział co ma wziąć, a co zostawić.
Słowa niezrozumiałe z ust mu się wyrywały, a gdy biedny sługa dopytywał o nie, nie dosłyszawszy, Jaksa go zbywał ruszeniem ramion.