Z zimną krwią, z brwią namarszczoną, począł snycerz lepić głowę, oznaczać szyję i piersi wielkiemi massami. Kasztelanowa wytężała wzrok na niego.
Kilka razy spotkawszy go, Mamonicz rzekł obojętnie i poważnie:
— JW. pani nie wie zapewne lub zapomina, że popiersie nie potrzebuje oczu i prawie ich nie ma. To tak piękne dla malarza spojrzenie, stracone jest dla mnie, i wprawia tylko w rozpacz, bo go wykuć ani ulepić nie potrafię. Żałuję, że nie jestem malarzem.
Zacięła usta kobieta, ale odwróciwszy się na chwilkę, powróciła znowu do swéj próby zwyczajnéj. Spotkała wzrok surowy i chmurny Mamonicza, tak, że musiała prawie gniewna odwrócić oczy. Mamonicz udawał potężnie zajętego robotą i namarszczonego namysłem. Jeszcze raz, nie dając się pokonać niczém, z czułem wejrzeniem obróciła się ku Tytusowi. Ten się uśmiechnął.
— Czego się pan śmiejesz?
— Przebaczy mi pani, gdy jéj powiem?
— O! cóżby mnie to obchodzić tak miało?
— Więc powiem szczerze. Dziwię się sile i piękności wzroku, którego żal mi, że w popiersiu wydać nie potrafię. Rzadko spotyka się oczy podobne. Ale na nieszczęście, wszystkie biusta mają jedno prawie spojrzenie. Zgięciem tylko brwi i kształtami powiek możemy nieco oznaczyć charakter oczu. Ale jw. pani nadto przywykła, siedząc do portretu, kierować w ten sposób wejrzeniem, które tyle kosztowało mego przyjaciela Jana.
— Malarza? spytała od niechcenia.
— Tak! ten biedny człowiek usiłował jéj wejrzenie pochwycić koniecznie do obrazu, który maluje. Dziw-
Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/36
Ta strona została skorygowana.
28
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.