Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/361

Ta strona została skorygowana.

353
ONGI.

ne znaki jakieś oznajmowały nieszczęście. Hełm z podniesioną od wieków stojący przyłbicą, przez który wyglądała zbielała głowa trupia, nagle się zatrzasnął, a gdy stary sługa nazajutrz, zdumiony, podniósł wizyr, nie znalazł w nim nic, tylko czarną próżnię. Głowa znikła...[1]
Biała niewiasta, z krwawém na szyi znamieniem, nocą ukazywała się, powoli przechodząc salę... W pokoju nieboszczyka Spytka widziano przez kilka wieczorów z okien bijącą łunę, jakby od katafalkowych świec; a gdy burgrabia tam wszedł, lękając się pożaru, nie znalazł nic oprócz maleńkiéj lampki przed obrazem patrona.
Cisza śmierci zawisła nad Mielsztyńcami. Nie wolno było ani wspomnieć o zaszłych wypadkach. Dla zatarcia ich śladu, Eugeniusz wyjechał natychmiast do Warszawy, przykazując, aby na zamku wszystko w dawnym utrzymało się porządku, a potajemnie wydawszy polecenie, aby matce, jeśliby się zgłosiła, dozwolono rozporządzać się tu jako pani i dziedziczce, bez ograniczenia.

Wszakże Spytkowa, raz rzuciwszy Mielsztyńce, już się ich wyrzekła na wieki. Była to niewiasta energicznego, męzkiego charakteru i serca. Postanowiwszy poślubić ubóztwo z człowiekiem, którego niegdyś kochała, nie cofnęła się przed tém widmem bladém, które dla niéj, nawykłéj do dostatków, do przepychu i zbytku, straszniejsze było niż dla każdéj innéj.

  1. Mówiono po cichu, że ją, uchodząc, pani zabrała z sobą, aby Jaksom powrócić.