Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/37

Ta strona została skorygowana.

29
SFINKS.

ny zaprawdę artysta: ognisty gdy chodzi o sztukę, lodowaty i szyderski dla ludzi. Nigdy nie zapomnę, jak, gdy mu się zdało nareszcie, że pochwycił tajemnicę tych oczu, skoczył gdyby szalony oknem i biegł malować do domu.
— Malować! do obrazu! powtórzyła rumieniąc się pani kasztelanowa.
— Nie mógł żadnym sposobem pochwycić wzroku tego, zapominał go skoro wyszedł, i nad tém rozpaczał. Niekiedy zrażony śmiał się z siebie i swojéj dziwnéj pretensyi.
— Więc badał mój wzrok, aby z niego taką korzyść wyciągnąć! O! to niegodnie.
— Wybaczone malarzowi: chwyta jak i gdzie może kształty i ekspressyę. Tyleśmy się też uśmieli z niego i on sam wreszcie z siebie! Bo pomimo pozorów czułości, które wybornie odegrywa gdy chce, jest to niezrównany szyderca.
— On! szyderca!
— A! pani, nie znam nikogo nielitościwszego, zwłaszcza dla kobiet.
— I jakiż to obraz malował?
— Wieczór u Aspazyi.
Na te słowa kasztelanowa obrażona, wzdrygnęła się na kanapie.
— Spodziewam się — rzekła — że mój wzrok...
— Chciał go koniecznie dać Aspazyi, patrzącéj na zimnego jakiegoś filozofa, bryłę niedającą się rozgrzać i poruszyć.
Kasztelanowa porwała się z siedzenia.
— Dość tego na dziś! rzekła z gniewem, który pokryć usiłowała, głosem nagle zmienionym, z wej-