Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/373

Ta strona została skorygowana.

365
ONGI.

Tak wyglądało stare zamczysko, gdy jednego wieczoru w październiku, dano niespodzianie znać rządcy, że dwa powozy obładowane zbliżają się aleją lipową od miasteczka ku dworowi. Ponieważ Eugeniusz Spytek wcale o swym powrocie znać nie dawał, nikt się domyślić nie mógł, jaki to gość przybywa. Rządca, pan Feder, człek zamożny i skolligacony w sąsiedztwie, który się już tu niemal za dziedzica uważał, a miał familię bogatą, sądził z razu, że ktoś z krewnych jego żony przyjeżdża mu w gościnę. Powozy zaprzężone końmi pocztowemi, zatrzymały się przed gankiem zamkowym; ale tędy teraz wnijścia na górę nie było. Ponieważ różne stworzenia pasały się na dziedzińcu, więc zastrzegając od inwazyi wschody, zrobiono prostą z chróstu bramę zabitą na głucho, a nawet drzwi w górze w poprzek były założone kilku dylami, bo już niemi nikt nie chodził. Wysiadając tedy z powozów zdumieli się, gdy zamiast u wnijścia do zamku, znaleźli się przed pewnym rodzajem barykady.
Dwóch mężczyzn stało na progu niedostępnym, gdy ostrzeżony rządca, człek młody, przystojny i bardzo miły towarzysz, nadbiegł, aby bliżéj zbadać, kto tak poufale do jego zamku się dobywa? Jeden z nich, w zielonéj szubce aksamitnéj, podbitéj lekkiém futerkiem, był bardzo małego wzrostu i zdawał się schorzały. Twarz miał woskowéj bladości, oczy zagasłe, usta prawie białe, policzki wpadłe, a choć młody jeszcze, podpierał się na ręku towarzysza, mężczyzny silnéj, zdrowéj budowy i śmiałego, pełnego wyrazu oblicza. Tym chorym, jak się łatwo domyślić, był Eugeniusz Spytek, kawaler Złotéj Ostrogi, hrabia pałacu rzymskiego (świeżo przez papieża mianowany), niegdyś wesołe chłopię, śmiejące się przyszłości, dziś kaszlący,