Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/379

Ta strona została skorygowana.

371
ONGI.

dzę — nawet przebaczenia w imieniu mojém. Uczyń co zechcesz, co ci serce natchnie. Ja muszę jechać.
Zaranek się domyślał celu podróży Spytka, i truchlał znowu nad jéj skutkami, nie wiedząc co się działo z matką Eugeniusza. Nie śmiał on jéj oznajmować o przybyciu syna...
Powóz stał zaprzężony od godziny. Milcząc, siadł do niego młody człowiek, który ledwie miał tyle siły, że się mógł na stopień wdrapać. Konie ruszyły ku Rabsztyńcom i myśl razem z niemi.
Eugeniusz, kręcąc się po świecie, choć pisywał do matki (nie oznajmując jéj wszakże o blizkiém przybyciu swojém) — od niéj nie miał żadnéj wiadomości. W drodze już, czyniąc z siebie i rodzinnych wstrętów ofiarę, postanowił pierwszy udać się do Rabsztyniec, podać rękę Jaksie i upaść do nóg matce. Czuł biedny, że życie jego niedługo się już przeciągnąć miało; skazany na śmierć przez lekarzy, chciał przed zgonem pożegnać matkę, ubłagać ją, aby przyjęła od niego ofiarę majątku, i pojednać się z całym światem.
W sercu Eugeniusza śmierć wszystką żółć i gorycz przesączyła na miłość i pragnienie pokoju i zgody... Miewał chwile oburzenia i gniewu, jak wczorajszą, ale te prędko w sobie tłumił, wspomniawszy na małość życia, na drobność spraw jego, na lichotę tych namiętności muszych, które trzepią skrzydły nad kruszyną trupiego pyłu.
Z blizka poznany, Eugeniusz obudzał litość i przywiązanie. Był to w istocie umysł niepospolity, a serce tak czyste i szlachetne jak mało; nadewszystko zaś łagodność i dobroć a pobłażanie miał niewyczerpane. Fałsz, krzywda, wymierzone słabszemu, oburza-