Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/384

Ta strona została skorygowana.

376
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

tam i błogosławił go i witał... jak potém wchodził, zbliżał się... jak patrzał na mnie. Pragnęłam go coprędzej przywitać... i poprosiłam aniołków, aby mi ciężkie podnieśli powieki.
Zamilkli. Dzieci długo patrzały na siebie, a matka stała z załamanemi rękami nad tym obrazem, który jéj serce ubierało w całuny...
Niestety! na obu tych białych czołach palec boży napisał dla niéj wyraźny wyrok rozstania. Jakże chętnie byłaby im swoje uparte oddała życie, aby je ostatnim tchem wskrzesić na długie lata!...
Ten wieczór w rabsztynieckim dworze, u kolan matki, przeszedł jak sen uroczy, ale wyczerpał resztki sił Emilki i Eugeniusza. Blizko północy mieli się rozejść, gdy dziecię położyło się na swe łóżeczko i prosiło ich, podawszy im rączki obie, aby nie opuszczali go dopóki nie uśnie. Przymrużyła oczka, uśmiechając się, dziecina, pożegnała matkę i brata, i powoli zdawała się uspokajać i usypiać. Rączki jéj z wolna opadały, stygły, kostniały, oddech stawał się coraz mniéj wyraźnym... pocałunek śmierci skończył jéj życie wiosenne; uwiędła jak kwiatek poranny...
Od tego łóżeczka wstała niezłamana wdowa, bez łzy, bez jęku, podniosła córkę, przycisnęła ją do piersi, i u stop téj nowej ofiary uklękła modlić się Bogu.
W kilka dni potém Eugeniusz w krześle u okna, patrząc na słońce zachodzące, pożegnał matkę uśmiechem... Nieżal mu było życia. Dobył w ostatniéj chwili na piersi noszoną zeschłą cyprysu włoskiego gałązkę, pamiątkę jakiéjś chwili złotéj — popatrzał na nią, pocałował — potém schylił się ku łonu matki i... zasnął, by się nie przebudzić.