Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/68

Ta strona została skorygowana.

60
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

re i prawdziwie ojcowskie, ale umysł unosi serce, a nauka całego zajmuje. Boję się téj wyprawy na straszną daleką północ.
— Przekona się o jéj niepodobieństwie i powróci nam. Wiek powoli ten zapał do podróży i odkryć ostudzić musi.
Tak rozmawiając o ojcu, o sobie, przesiedzieli do wieczoru, a pożegnawszy Jagusię do jutra tylko, Jan powracał do domu w stanie oczekiwania, błogości, nadziei, który bez ochyby jest duszy stanem najszczęśliwszym. Nigdy otrzymane nie zrówna oczekiwanemu.
Zabłąkał się umyślnie w ulicach przez księżyc oświeconych, i nie wiedzieć jak, zaszedł przed dom Ogińskich, którego okna były mocno oświetlone. Spojrzał w nie, i serce mu się ścisnęło: myśl wzgardy doświadczonéj, czarne oczy kasztelanowéj, oczy tak ogniste, tak wiele mówiące stanęły mu przed duszą. Odepchnął niegodziwe wspomnienie. Lecz odwracając się ku domowi, dostrzegł kilka osób, które równie jak on wzdychały i zdawały się poglądać do góry, ku oknom, jak by tam siła niepokonanego uroku ich ciągnęła. W najbliższym poznał Jan obojętnego kasztelana, który zadumany stał przed oknami dawnéj żony. Musiał płakać po niéj: jéj oczy wtedy nawet, gdy żyli razem, nie raczyły padać na niego. Drugim był doktor Fantazus, także błądzący około domu jak wilk około przynęty. Postrzegłszy, że został poznany, uciekł. W ostatnim schwytał Jan Tytusa, i najmocniéj zdziwiony, pochwycił go za rękę.
— Co ty tu robisz? spytał.
— Co? a ty?
— Ja przechodzę do domu.
— Prostą drogą! I ja idę.