Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/70

Ta strona została skorygowana.

62
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

Rozstali się, śmiejąc z własnych szałów. Tytus poszedł uliczką ku Bakszcie, ale gdy go Jan zobaczyć już nie mógł, zawrócił się szybko i pobiegł ku pałacowi Ogińskich. Doktor, mąż i jeszcze ktoś trzeci krążyli znowu dokoła, choć już światła w oknach pogasły.
Dziwne to były te oczy, te dwa ogniska duszy, co tyle zapalały pożarów, tyle wzniecały myśli. Oczy? cóż w nich zdaje się tak uroczego być może? Dwie czarne źrenice, zmrużone powieki, łzawy wzrok, nic więcéj. A było w nich nieskończenie więcéj i nieopisanego: zdawały się ciskać promienie, narzucać łańcuchy, uderzały cię do głębi, do dna istoty twojéj. Gdy raz tam padły jak harpon na wieloryba, jużeś był ranny na wieki. Kobieta przecię, co niemi rzucała, nie miała uczucia ani serca, nie kochała nigdy w życiu, nudziła się życiem, otaczającymi, całym światem. Zagadka dla Edypa.
Wielki dzień dla Jana zaświtał nareszcie; miał być szczęśliwy, pozyskać rodzinę, towarzysza, cel życia; nie sam już jeden, podwojony miał iść daléj. Od rana krzątano się w pokoikach na Zamkowéj ulicy. Obszerna malarnia z oknem na północ obróconém, oczyszczona, ubrana świeżo, cała zawieszona obrazami, szkicami, podmalówkami, kopiami arcydzieł, wystawiała miły widok. Ściany jéj żyły istotami przez pendzel stworzonemi. I jak na świecie, śmierć tu była obok życia, smutek obok radości; Adonisa zgon i łzy Magdaleny obok Bachanalii Albana, obok Kermessu Teniers’a. W ciemnym kątku kasztelanowa Sybilla patrzała z obrazu swemi niebezpiecznemi, zbójeckiemi oczyma; ale na widném, na najlepszém miejscu Jagusia z gołąbkiem w ręku, w białéj sukience, na tle zie-