Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/73

Ta strona została skorygowana.

65
SFINKS.

— Nie mogę, nie mogę zostać! Przypatrzywszy się waszemu szczęściu, możebym nie potrafił opuścić was; a muszę, powinienem. Jadę, jadę natychmiast; nie brońcie mi. Janie, dodał: oto żona twoja; na świecie nie ma ona nikogo prócz ciebie, tyś jéj opiekun, obrońca, wszystko i wszyscy. Bądźcie zdrowi, bądźcie zdrowi! Bądź zdrów Tytusie! Tobie nie potrzebuję życzyć szczęścia: dumaj tylko o swoim Herkulesie, a nie chodź pod okna kasztelanowéj — będziesz szczęśliwy.
Jeszcze raz ich uścisnął.
— Mój ojcze, dziś tylko, tylko dziś jeszcze do wieczoru się zatrzymaj. Pojedziesz jutro, pojedziesz w nocy, prosiła Jagusia.
— Dziecię moje! ty wiesz, ja słowu mojemu nie kłamię nigdy; nie mogę zostać, nie proś mnie o chwilę nawet. Bądźcie zdrowi! daj Boże nie na zawsze!
Pocałował w czoło Jagusię zalaną łzami, ścisnął za rękę Jana i Tytusa, i szybko rzucił się w powóz. Jeszcze nie przyszli do siebie z osłupienia przytomni, gdy jego już nie było. Jagusia upadła na ręce męża, i płakała powtarzając boleśnie:
— On mnie nie kochał!
Ten odjazd ojca zasmucił cały wieczór państwu młodym. Powrócili do domu; a przerażona i osamotniona nagle Jagusia ciągle płakała. Tytus, widząc się tu zbytecznym, odszedł rychło i zostawił ich samych; a Jan ukląkł przed nią i starał się pocieszyć jak umiał. Ale napróżno. Jak te gołębie Jagusi, tak ona przesadzona w obce miejsce, spłoszona była położeniem swém nowém, a nieznaném jeszcze życiem, które rozpoczynała. Zniknienie ojca odjęło jéj wszelką radość, ścisnęło serce, odebrało nadzieję.