— Mój aniele, mówił jéj Jan klęcząc i całując opuszczone rączki: zatruwasz swoim smutkiem dzień tak piękny i pamiętny. Ojciec twój wielką lub dziwną myślą odleciał ku ulubionym badaniom; myśmy sami, tak jak zawsze będziemy z sobą. Kilka dni spoczynku, a potém wezmę się do pracy, abyśmy byli bogaci, aby ci nic nie brakło. Boję się dla ciebie ubóztwa naszego; pókim był sam, ono mi było obojętne, ale teraz!...
I począwszy roić, układać, marzyć o przyszłości, wwiódł Jagusię w ten kraj uroczy za sobą. Oboje uśmiechać się zaczęli, opowiadając sobie jak chcieli mieć tę przyszłość swoją. Stary zegar wybił dwunastą, a oni jeszcze rozmawiali; aż Jan uściskiem przerywając ostatnie wyrazy, powiódł ją zarumienioną do jéj sypialnego pokoiku.
Jagusia rozpłakała się i padła na kolana.
Taki był pierwszy wieczór szczęśliwéj pary nowożeńców, i po nim wiele dni upłynęło równie jasnych, równie szczęśliwych. Lecz nie koniec powieści na tém. Cóż się kończy na szczęściu? chyba stary jaki romans zamknięty weselem jak obiad desserem, ale nie powieść z prawdziwego życia.
Słodycze téj uczty ostatecznéj są fałszem nawet w książkach; życie kończy się gorzko, to jego niezmienne prawo, skoro się w sobie zamyka i ziemią ogranicza. Ze wszystkiego słodkiego tutaj, najsłodsza i największa śmierć z wejrzeniem w niebo; bo ta łączy nas z drugim światem.