Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/75

Ta strona została skorygowana.

67
SFINKS.

Idźmy więc daléj a daléj!
Jan w przeciągu tego czasu, który minął od jego przybycia do Wilna do opisanych tu zdarzeń, kroku jeszcze nie uczynił był prawie do sławy i zbogacenia, do ustalenia losu swojego. Zazdrość tylko obudziła się silniejsza, zawziętsza, gdy głucha poszła pogłoska o wziętości jego u kasztelaństwa, o pochwałach acz skromnie udzielonych Żarskiego, o ożenieniu, które za bardzo szczęśliwe i bogate uważano.
Kilku malarzy, jak on pragnących zajęcia a nieznanych i nie wziętych, sypało na niego najczarniejsze baśnie i potwarze. Wedle nich Jan był człowiekiem zepsutym, dumnym, chytrym, złego serca, przebiegłości wielkiéj a małego bardzo talentu. Obrazy uchodzące za jego utwory miały być obcéj ręki, on sam niezdolny nic tworzyć, portrecista nawet lichy; cała sława pozyskana nie wiedzieć jak i cudzą pracą.
Tak mówiono gdy Jan pracował i pokazywał się częściéj, po słabości zaś jego i dobrowolném odosobnieniu, które poprzedziło ożenienie, przestano się nim zajmować i zapomniano zupełnie. To zapomnienie gorsze jest może od potwarzy dla człowieka, co musi budować na wziętości i sławie swą przyszłość. Zapomnienie, milczenie, brzemienne jest lekceważeniem i wzgardą.
Gdy Jan po ożenieniu zażądał pracować; wprędce przekonał się, że najtrudniéj będzie znaleźć zajęcie. Obrazy przywiezione z Rzymu, dla wysokiéj dość ceny, którą za nie naznaczał, sprzedane być nie mogły. Wziął się Jan do kompozycyi, ale bez nadziei, aby na prace jego znaleźć się mogli amatorowie.
Portrety, któremi żyje u nas biednie większa część malarzy, nie jego były rzeczą; pojmował portret tylko w sposobie Rafaela, Tycyana, Van-Dyck’a, portret mo-