ją milczący, ale wzruszony. Wesołość pusta, dziecinna téj kobiety, tak dziwnie odbijała od smutku i niepokoju, który ukrywali dwaj przyjaciele.
— Co wam jest, żeście mi tak chmurni? Chodźcie do mnie, wszak to już mrok pada, a Jan malować nie może, jam sama, pogadamy, pośmiejemy się. Uciekam od Jasia, żeby mu nie przeszkadzać w czasie roboty, ale niechże mam wieczory przynajmniéj. No, chodźcie!
Na rozkaz gosposi ruszyli obaj do pokoju, gdzie już ich czekał podwieczorek. Jagusia nie pojmując nawet co się w koło niéj działo, a mając w ręku własny fundusz niewielki, którym dysponowała, nic nie wiedząc, że Jan straciwszy na ożenienie, tyle tylko prawie miał ile było w jéj woreczku, — z nieopatrznością szczęśliwego dziecięcia, traciła na stroje, aby mu się podobać, na śniadania, obiady, podwieczorki, aby się za swój dom nie powstydził.
Przyjęcie Mamonicza i kilku znajomych daleko było nad skalę ich możności posunięte; ale Jan powiedzieć jéj o tém nie śmiał. Boleśnie mu było rozbić jéj szczęśliwą niewiadomość. Z drugiéj strony, Jagusia, jak wszystkie młode panienki, co z blizka nie dotknęły się nigdy szczegółów gospodarstwa domowego, dała się dobrowolnie oszukiwać słudze. Prędzéj więc niż spodziewać się było można, nastąpić mogło zupełne wyczerpanie zapasów.
Jan drżał na myśl samą, ale nie wiedział jeszcze jak to było blizkie. Tytus przewidywał, że się potrzeby okażą prędzéj niżeli się Jan spodziewa: oko przyjaciela jasno patrzało we wszystko, a serce jego bolało za wczasu.
Wieczór przeszedł im dość wesoło, Jagusia była
Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/79
Ta strona została skorygowana.
71
SFINKS.