Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/81

Ta strona została skorygowana.

73
SFINKS.

nicy. Poczciwy ten artysta, cały żyjąc przyjaźnią, poświęcał się ochoczo, i nigdy dla siebie nie opuścił przyjaciela. Zaparcie się, poświęcenie, tak mu się zdawało naturalném, że nie czuł nawet gdy robił ofiarę.
— Idziemy — rzekł wesoło — najprzód do malarzy. Jest ich tu dwóch znaczniejszych; oba (nie tajmy) dość nieprzyjaźni tobie. Portrecista Mruczkiewicz, i kościelnych obrazów malarz, co się nigdzie nie uczył, ale ma trochę wrodzonego talentu, Perli. Choć nazwisko obce ale postać krajowa, zobaczysz. Mruczkiewicz bliżéj najprzód wstąpimy do niego.
Na Dominikańskiéj ulicy, w starém domowstwie, którego dwa okna patrzały w ciasne i ciemne tutaj przejście, po brudnych wschodach weszli nasi wędrowcy do wielkiéj dość malarni, któréj ściany obwieszone były staremi, nowemi, różnych rozmiarów, kształtów i kolorytu portretami. Nieład wielki panował w tym tak zwanym przybytku sztuki.
W pośrodku, z krótką fajeczką w zębach, z malsztokiem w ręku, maleńki człowieczek w krymce czerwonéj, brudnéj, w chałacie wytartym, podpasanym, z połami zagarnionemi do góry, w pantoflach na bose nogi włożonych, odskakując i zbliżając się z minką wesołą, szczotkował draperye jakiegoś portretu. Mógł mieć około lat czterdziestu; rumiany, pospolitych bardzo rysów twarzy, ospowaty srodze, brzydki dosyć, z włosami klejkiemi i w pierzu zawalanemi, z oczkami szaremi, ale pełnemi przebiegłości złośliwéj, usty odwalonemi szeroko, Mruczkiewicz nie zwróciłby na siebie oka gdzieindziéj. Była to jedna z tych bardzo często widywanych twarzy, co pod pozorem dobroduszności, kryją niepospolitą chytrość i zręczność. Z ukosa spojrzał na wchodzących, wyjął fajeczkę z ust