Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/85

Ta strona została skorygowana.

77
SFINKS.

Powiedział to niby tając się, głos zniżając, a z takiém przekonaniem, że Mruczkiewicz z kolei wpatrując się w obu, prawie uwierzył, i zmieszał się tém trochę, pomiarkowawszy, że nie dość był grzeczny.
— Tom ja tobie winien poczciwy Mamoniczu! kochany Mamoniczu! Niechże ci podziękuję! A nu? doprawdy? Jest jaka robota? cóż to tam?
— Dzisiaj się nic nie dowiesz.
— Tylko żebyście się z Perlim nie zgodzili!
Perli i Mruczkiewicz żyli z sobą w przyjaźni pozornie, ale się serdecznie nienawidzili.
— Masz co przeciw Perlemu? spytał Tytus.
— Ja? o nie! uchowaj Boże! uchowaj Boże! to mój przyjaciel nawet... ja go szanuję. Ale co chcecie? człowiek ma żonę, dzieciska, bliższa koszula ciała niż kaftan.
Właśnie w téj chwili jakby na potwierdzenie ukazała się rozczochrana głowa staréj, trędowatéj baby, z którą Mruczkiewicz ożenił się dla chleba (bo miała nieco grosza), i pod jéj żył rządami, ulegając ze drżeniem.
Za suknię jejmości trzymał się bachur umalowany masłem, kończąc oblizywać kawał nasmarowanego niém chleba. Jejmość znacznie od męża starsza, mogła wyśmienicie służyć za wzór czarownicy do Makbeta. Czerwone jéj ślepie i gęba otwarta, w któréj żółte zębów trzonki wyglądały, zwrócone były ku przybyłym, na których ciekawie się wytrzeszczała. Rozmowa szła tymczasem daléj.
— Perli ma się dobrze, a ja biedę klepię, mówił Mruczkiewicz. Ja go szacuję, ale między nami mówiąc, on sobie rękę popsuł na tuzinkowych ogromnych