Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/87

Ta strona została skorygowana.

79
SFINKS.

dalszych planach obrazu. Jejmość przyjęła ich zapychając za siebie w pół gołe dzieci, i ocierając dłonią nos, który przy pracy utrzeć zapewne zapomniała, a teraz się jéj dotkliwie przypomniał. Duma właściwa kobietom, co przywykły panować w domu a mało na świat wychodzą, co czując się bogatsze i więcéj znaczące od mężów swoich, obdzielają resztę ludzi powagą i tonem nabranym w codzienném pożyciu, malowała się na jéj twarzy czerwonéj. Dość zimno przywitała gości, których jéj malarz przedstawił, zobaczywszy, że się nie śpieszyli ucałować łapki i nie bardzo nizko pokłonili, choć była z domu Dubińska!
— Kochaneczko! pan Jan Rugpiutis składa ci swoje uszanowanie! rzekł Mruczkiewicz.
— Kłaniam się!... kiwnęła głową.
Szczęściem dla gości, zajęcie gospodarskie pani Mruczkiewiczowéj z domu Dubińskiéj, było pretekstem do rychłego cofnięcia się za drzwi.
— Janie! nie gadaj ani słowa, nie rób min, bo pewien jestem, że na nas patrzą, rzekł szybko Mamonicz. Daléj odszedłszy dopiero, powiesz mi co myślisz.
Poszli więc w milczeniu; aż na Niemieckiéj ulicy Jan się dopiero odezwał:
— Po coś mnie tam wyprowadził? Jeśli dla ciekawości, przyznam ci się, że nie ciekawe! a na cóż mi się przydać może znajomość bazgracza jak Mruczkiewicz, który pojęcia nie ma o sztuce?
— Słuchaj-no Janie, tu nie o sztukę chodzi. Mruczkiewicz nie maluje nigdy obrazów, bo ręki nawet narysować nie potrafi. Jeśli z nim bliżéj się poznasz, może ci nastręczyć robotę, którą dotąd (choć nienawidzi Perlego) daje jemu. Ma się rozumieć, nigdy darmo. Mruczkiewicz przebiegły, zły i chytry jak wąż, wszę-