nieprawdziwy nawet konwencyonalnie, bo w cieniach schodził na zimną czarność, pewny rysunek nienaturalny, pozornie styl imitujący, i udawał z tém malarza doskonale. Wzgardziwszy portretami, w których naturalności potrzeba, a nabyć jéj nie mógł, wziął się do malowania obrazów ołtarzowych i wotalnych, które w początkach były szkaradne, ale powoli sam się doskonaląc, doszedł do terminu, jakiego dosięga zwykle mierność, przestąpić go już nie mogąc nigdy. Malował znośnie dla tłumu. W jego obrazach nie było wprawdzie ducha, ale nie uderzały pozornie szpetotą widoczną, ani wadami krzyczącemi. Było to coś nieporywającego oczu, koloryt ciemny, czarny, brudny z czerwonym; rysunek jak może być najpospolitszy.
Tyle był sprytny, że nie kradł ze sztychów całych postaci i grupp; kradł po cichu kawałeczkami, tam nogę, tu rękę, indziéj głowę, lub całą figurę, ale przebraną już do niepoznania. Tak tworzył swoje obrazy; natura była mu obcą, a radzić się jéj nigdy mu nawet na myśl nie przychodziło. W rozmowie z malarzami tak był zręczny, że zawsze czegoś się od nich dowiedział, udając umiejętnego. Z tak chwytanych wiadomostek korzystał cichaczem, a nikt się nie domyślał nawet, że był okradziony.
Perli robił dużo, łatwo i tanio. W swoich utworach co umiał najlepiéj, to unikać trudności. Zakryć część trudną akcessoryami, schować rękę, pokazać co umiał najlepiéj wymalować, potrafił niezmiernie zręcznie. Malowanie jego w światłach było miękkie, rozlane, utopione kontury, szary pozór; w cieniach twarde i czarne. Pomimo to panowała w nich jakaś harmonia pozorna, nieczyniąca ich rażącemi na pierwszy rzut oka.
Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/93
Ta strona została skorygowana.
85
SFINKS.