Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/95

Ta strona została skorygowana.

87
SFINKS.

zumialszych dla tych, z którymi mówił, i dobierał bardzo zręcznie; im niżéj kto był umysłowo, tém więcéj go zasypywał wyszukanemi słowami, zagłuszał, oślepiał, przygnębiał. Z ludźmi z professyi swojéj, zmagał się na wyrażenia dziwnie brzmiące, na najwyszukańsze sposoby mówienia, i techniczne stare łachmany wywlekał, ale już z innéj szufladki. Słowem, był to aktor niepospolity.
Perli ożenił się na swoją biedę, tu wcale mu spryt nie posłużył. Młode dziewczę, żywe, prześliczne, swawolne a zepsute jak owa Maryetta Batrani’ego, i bardzo do niéj podobne, tak mu zawróciło głowę, a raczéj przemówiło do zmysłów, że się z niém ożenił. Rozalia przezwana Rozynką, wodziła go nawet za nos w początku. Była to ładna jeszcze dotąd kobiecina, mimo że trochę chuda i płci ciemnéj, ale zręczna i wdzięczna niewymownie. Szatan zresztą w ludzkiém ciele, dowcipna, lubieżna, egoistka jakich mało, a z sercem łatwo poruszającém się przecię, walczyła już teraz na dobre z mężem, usiłując wywalczyć chwilę swobody, szału i śmiechu. Rozynka lubiła się bawić i zawsze bawić. Zabawy jéj, wedle miejskich powieści, nie zawsze niewinnym kończyły się pocałunkiem. Bywało różnie. Malarz się tego dopatrzył, powstał niepokój w domu i wojny domowe straszne, bo często na wzajemnych kończące się razach. Niekiedy przychodziło do podrapania; dodajmy, że rzadko.
Naówczas Rozyna płakała, roznosząc po mieście swoje nieszczęście i ucisk... i korzystała z chwili osłupienia męża, który już jéj nie posądzał, na odwiedzanie swoich ulubieńców. Miała ich bowiem, jak powiadano, liczbę niemała.
W domu, skutkiem starcia się tych dwóch charak-