Wabi go... On raz z bardą stał na skale
I sosny spuszczał w Dunajcowe fale,
Wtem spojrzał: strach! strach! Z fali jasnolice
W pląsach skoczyły na brzeg topielice[1].
W złociste z tęczy przyodziane rąbki,
Jęły ku niemu latać, jak gołąbki,
A tak patrzyły, tak nęciły zdradnie:
„Skocz, skocz do fali, u nas cicho na dnie!“
A dźwięk ich głosu był tak czuły, tkliwy,
A on był wtedy, ach, tak nieszczęśliwy,
Że już pochwycił jednej rękę białą,
Skłonił się i z nią zawisnął nad skałą...
Lecz wnet wzburzoną pierś krzyżem przeżegnał,
Padł i zapłakał i widmo odegnał.
Teraz to wszystko budzi się w pamięci,
Upaja, łechce i tam w góry nęci.
Przemógł się; mówić wnet począł spokojnie:
„Nie dziś, — to, Basiu moja, choć po wojnie.
Każesz rok czekać? będę, jako żywo
Choć Bóg wie, z jaką duszą niecierpliwą;
Chcesz dłużej? niech się wola twoja dzieje;
Jeno mi zostaw, dziewczyno, nadzieję!“
Rzekł i do oczu szorstką dłoń przycisnął,
Ale z pod palców strumień łez mu trysnął.
A ona wstała, pobladła jak chusta,
Drżały jej ręce, drżała pierś i usta,
Łzy w oczach; oczu nie śmie nań podnosić.
Chciałaby tylko przemówić — coś prosić...
Milczała, potem nawpół bezprzytomnie
Rzuciła z jękiem: „Zapomnijcie o mnie!“
I zmilkła.
A w nim serce bić ustało,
Zachwiał się, zsiniał, potem twarz miał białą,
Jak trup, i czuć w nim było ciszę śmierci.
Tak dąb, gdy piorun wnętrze mu przewierci,
- ↑ Tak lud tatrzański jako i wschodnich Karpat wierzy w topielice, duchy wodne, nęcące człowieka na dno rzek lub jezior, leśnice, duchy, wprowadzające w obłęd i t. d. (P. P.)