Stoi spokojny, nim o ziemię gruchnie.
Wstrząsł się, snać poczuł życie, ogień w próchnie;
Zgrzytnął, pierś ścisnął, pijany z rozpaczy
Wpadł w drzwi i jęknął: „Niech ci Bóg przebaczy!“
I cisza; — dziewczę samotne zostało...
Stoi, na sercu trzyma rączkę białą,
Łzy się jej do ócz cisną mimo woli,
Smutno jej; serce ścisnęło się, boli.
Bartek ją w takiej opuścił rozpaczy...
„Niech Bóg przebaczy!...“ „Bartek — czy przebaczy?...“
Spojrzała... starców dwoje w śnie coś marzy;
Uśmiech im lata od twarzy do twarzy.
Zlękła się, w piersi czuła dreszcz zimniejszą
I cisza w izbie stała się straszniejszą.
Lekko więc, krzesłem stukając, usiada.
Już nawet starców obudzićby rada,
By jeno zbyć się z izby strasznej ciszy,
Gdzie oprócz serca swego nic nie słyszy
I kędy Bartek stoi czarną zmorą,
A lampy u ścian tak posępnie gorą...
Lecz dziadkowie śpią.
Niespokojna wstała;
„Gdybym ja była nigdy go nie znała...
„„Niech Bóg przebaczy!““ rzekł, — „a cóż ja winna?...
Gdyby on wiedział!...“ Ale wtem myśl inna
Tknęła ją; bieży do okna i słucha
I usteczkami na biały mróz chucha,
Myśli, pogląda w okno niecierpliwa;
Kogoś, snać, jeszcze dzisiaj się spodziéwa,
I kędyś w dali jej spojrzenia toną.
Ale tam cicho, noc i gwiazdy płoną.
Smutniejsza, może patrzeniem znużona,
Odeszła, ręce krzyżując u łona,
I szepce, idąc: „Jak on strasznie szlochał!
Mój Boże, poco Bartek mnie pokochał?
Strona:Wybór pism Mieczysława Romanowskiego Tom I.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.