Strona:Wybór pism Mieczysława Romanowskiego Tom I.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.
GOSPODA.

W domu Janusza, w obszernej gospodzie,
Mieszczańskie koło zasiadło przy miodzie.
Wprost drzwi Marcowicz, burmistrz, sądu głowa,
Siadł jako pierwsza dignitas miejscowa.
Przy nim po prawej rajcy, po lewicy
Kupcy, cechowi starsi i ławnicy,
Patrycyat miejski. — Dalej stół dębowy,
Który w krąg izby szedł kształtem podkowy,
Obsiedli mistrze różnego rzemiosła,
Każdy tam, kędy ochota go niosła,
A młódź po izbie rozpierzchła się całej.
Troje lamp światłem błyska u powały
Z za bań czerwonych i stroi w purpurę
Ściany i gości oblicza ponure.
U drzwi zaś szynkfas

Lepsze dnie i święta
Gospodnia izba Janusza pamięta!
Dziesiąte ledwie w aktach zapisano,
Co tu zapito, wygrano, przegrano.
Każdy kąt, stoły, szklanki, szyngfas, ławy,
Znały dokładnie wszystkie miejskie sprawy.
Ależ gospoda wielce bo już dawna,
Czysta i samym gospodarzem sławna.
Więc rad mieszczanin sandecki wyrusza
Nawiedzić izbę siwego Janusza,
Bo to bywalec, co znał wszystkie strony
Mazowsza, Rusi, Litwy i Korony;
A przytem w radzie nie pośledni głową,
Czy zgodzić spornych, czy dać za kim słowo.
Gdy stary począł, cichnął gwar okrzyków,
I obierano rajców i ławników;
Stąd też najbliżej było do ratusza,
Gdzie był sąd, akta, słowem miasta dusza.
Dziś tam strażnica.

Brakło dziś Janusza.
U niejednego zakrwawiona dusza
Smutkiem lub gniewem; młódź piosnek nie śpiewa,