Światłowicz, kramarz, odrzekł: „Ja tak samo!
Odkąd ich dyabeł przyniósł młyńską bramą,
Szeląga jeszcze nie wziąłem za towar.“
„Mnie sól zabrali i wypili browar!“
Rzekł Gil.
Gadowicz, co młyn miał i żarno,
Rzekł: „Mnie zabrali i mąkę i ziarno,
Lecz, da Bóg, kiedyś ja tych Lutrów kości
Przez moje pytle puszczę bez litości“.
„U mnie — ozwał się Oleksowicz z rynku —
Pięć postaw sukna wzięli w upominku
I falendyszu[1] dwa; za mój dobytek
Dali mi wczoraj w zamku jakiś kwitek,
A Florek jeszcze ze mnie naigrawał,
Niepomny, żem ja ojcu na borg[2] dawał“.
Szafarz Borycki odezwał się z cicha:
„Gdybyż choć Forgwell był został, pół licha!
Szwed, jednak ludzki; a Sztajn — to syn smoczy!
Ot, znów mi kazał wydzierać wam oczy;
Tak, dać musicie, co kto ma gotówki.
Dać, — lub gwałt będzie, żadnej tu wymówki.
A jeśli Szwedom kwota nie doważy,
Srebro i złoto zabiorą z ołtarzy.“
Gdy skończył, wszyscy zamilkli dokoła,
Zgroza sędziwe pomarszczyła czoła;
Młódź, co po izbie rozpierzchnięta stała,
Na Bartłomieja spojrzenia zwracała.
Ten milczał, ale wszystkich mierzył wzrokiem.
Czasem brwi ściągał na czole szerokiem,
W oczach mu iskry tlały tajemnicze,
Uśmiech mu zgasły wracał na oblicze;
Patrzy w nich; patrząc, zda mu się, że słyszy
Tętna ich serc. Tak przeszła chwila ciszy.
Ale Marcowicz, burmistrz, człek poważny,
Wstał, bo, choć sercem wielce był odważny
Strona:Wybór pism Mieczysława Romanowskiego Tom I.djvu/113
Ta strona została uwierzytelniona.