Groźna pięściami, stanęła przed ławą,
Ale Szydłowski, patron kollegjaty,
Wstał i zawołał: „Silentium[1], waryaty!
Wściekli, z rozumu obrani do nitki!
Tfu! Krawczyk stary, a pierwszy do bitki —
Wstyd!“ — Wszyscy go też chętnie usłuchali,
Więc pan Szydłowski sprawę ciągnął dalej
I rzecze: „Stachu, siądź, daj pokój zwadzie!
Każdemu wolno podnieść głos w poradzie:
Młody on, ale, widzisz, pierś ma zacną,
Pierś, jakiej w świecie nie nadybiesz łacno.
A ty znasz, Bartku, koniec twojej chęci!
Oj! staniesz ludziom w przeklętej pamięci
Za myśl, co w sercu gorącem się rodzi,
Że Sącz od Szweda sam się oswobodzi.
Młodziście, cześni, lecz niesforne głowy,
Każdy z was lecieć na oślep gotowy;
Cóż z tego? garstka — zginiecie jak muchy, —
Za to nas potem Szwed rozbije w puchy,
Wyrżnie i miasto zatopi w płomieniu,
Że nie zostanie kamień na kamieniu.
Baczcie wy, jaki koniec tu być może:
Gród i kościoły w popiół — a nam noże!
Jam stary i żyć jeszcze mi niewiele,
Śmierć mi nie straszna, lecz mam duszę w ciele
I lękałbym się stać przyczyną jatek,
Sieroctwa dzieci, płaczu żon i matek;
Potem ich klątwą obciążon, jak trądem,
Nie śmiałbym stanąć tam — przed bożym sądem.“
Na to Suszycki Jędrzej, pisarz miasta,
Referent, skrybów wzór i protoplasta,
Rad, że nakoniec do słowa przyjść może,
Rzekł: „Tu rzecz miejska — w niebie sądy boże.
Otóż, gdy taki obrót wzięła rada,
To ja do zdania mojego sąsiada,
Minąwszy już grzech, który gubi duszę,
To jeszcze dodać z konieczności muszę,
Że od wojaczki wolni są mieszczanie —
- ↑ Cisza.