Tak drużkom...!“ Słucha, słyszy jakieś tony,
Niby muzyka — niby mszalne dzwony.
On z nią; — już idą, a przodem kapela,
Skrzypki, bas, kobza i cymbał i żela.
Wkoło znajomi we świątecznych szatach...
Znowu stanęła i przebiera w kwiatach;
Po chwili rzuca wszystko, — bo już nudzi...
Takie to dziwne szczęście, gdy się zbudzi.
Usiadła, głowę oparła na dłoni,
W oczach myśl, myślą gdzieś daleko goni...
I posmutniała. W obcym kędyś kraju,
Gdzie niezna ludzi, mowy i zwyczaju,
Kędy dzień chmurny, w noc księżyc nad skały
Wschodzi, jak lampa z alabastru, biały,
A nad borami gęsta wisi para...
Jezioro — brzegi... Tam domek Oskara!
I widzi wszystko, jak on opowiadał
Zna dom, jezioro, jodłę, kędy siadał,
Dolinę, kwieciem ubarwioną świeżem,
I bór, którędy błąkał się za zwierzem,
I jar, gdzie czysta, jako łza, krynica,
A w niej obojgu ich odbite lica.
Lecz zadumana rzekła wnet: „Mój Boże!
Gdy mnie nie będzie, kto babce pomoże?
Kto dziadka głośnem zabawi czytaniem?
Biedna ja! — biedni! jak my się rozstaniem?!“
Żalem i płaczem wezbrało jej łono;
Już przed nią stoi rówienniczek grono,
Krewni, znajomi z miasta i po siołach,
Wszystko, gdzie była, ołtarze w kościołach,
Obrazy świętych, gdzie składała modły,
Miasto i drogi, co na pola wiodły,
I brzeg Dunajca, i błękit gór siny,
I te, od jodeł ciemne, rozpadliny;
To wszystko teraz, niby płaczek rzesza,
Chwyta się serca i na pierś się wiesza,
Trzyma ją dziwnie i z nią razem szlocha:
Jak ona wszystko, jak ją wszystko kocha!
W dali — podobny do gradowej chmury —
Mignął się Bartek smutny i ponury.
Strona:Wybór pism Mieczysława Romanowskiego Tom I.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.