Chwiejąc się, rękę do Maryi obrazu
Podniosła; ręka opadła, jak z głazu:
„Ratunku Matko!“ Nagle trupio sina
Krzyknęła: „O! o! Marya mnie przeklina!“
I padła; lecz wnet z rękami u czoła
Zrywa się i w głos: „Mord! — rzeź w mieście!“ woła.
„Mord!“ — Głos jej dziki rozległ się po domu.
Porwał się ze snu Janusz, jak od gromu,
Zarzucił odzież, wpół Basię porywa,
Za nim, drżąc, wbiegła staruszka sędziwa;
Lecz Basia z rąk się wydziera szalona
: „mord![1] rzeź w mieście!“ krzyczy z głębi łona,
Lata po izbie. Janusz znów ją chwyta,
Tuli i wstrząsa i pieści i pyta.
Ona nic, jeno jęczy nieustannie:
„Mord! — rzeź!“ i patrzy ku Najświętszej Pannie
I pokazuje obraz ręką siną,
I drży, a z ócz jej gorące łzy płyną.
Zmarszczył brwi Janusz, stał, nie myślał długo:
Nóż porwał w jedną, strzelbę w rękę drugą,
Otarł pył i proch obejrzał w panewce
I rzekł do babki: „Zostań ty przy dziewce,
Ja wyjdę!“ Wyszedł, staruszka została
I, tuląc Basię, razem z nią jęczała.
Lecz wrócił Janusz: „Czy weszło w nią licho?
W mieście śpią wszyscy i jak w grobie cicho;
Ni psa na rynku, jeno tam w gospodzie
Coś kilku naszych zasiadło przy miodzie,
A ta „mord“ wrzeszczy! Weź z wodą kropidło,
Poświęć jej czoło, bo to snu mamidło!“
Lecz Basia nagle nasłoniła oczy
I jękła: „Dziadku, wam krew szyję broczy,
Wy trup! Mnie Matka boża duszę wzięła
Z piersi, tę moją duszyczkę przeklęła,
Lampą mi ogień zapaliła w głowie
- ↑ Błąd w druku; korekta na podstawie wydania z 1861 r. we Lwowie.