Na skręcie przesmyka
Nikburowicza przydybał, dzwonnika.
Ten stanął i chciał znów, pełen frasunku,
Mówić o Florka wczorajszym rabunku,
Ale mu Janusz nie dał przyjść do słowa,
Mówiąc: „Dzwonniku, o tem później mowa.
Teraz niech Wasze idzie na dzwonnicę,
I czekać!“ — Rzekłszy, zwrócił się w ulicę
Do dom. I cisza powróciła w mury;
W dali gorzały niebiosa i góry.
A tam przed kruchtą kollegiackiej fary
Siedział skulony Piotr, zakrystyan stary.
Siedział i marsem u nagiego czoła
Zabraniał ludziom wstępu do kościoła.
Lecz przez otwarte na oścież podwoje
W głębi przy świetle widać ludzi dwoje.
Ksiądz przed ołtarzem stał, przed nim klęczała
Dziewczyna, w modłach zatopiona cała.
To Basia. — Głuchy spokój u jej czoła...
Smętna, jak nocna ponurość kościoła:
Przed nią w komeszce kapłan białowłosy
Stał z wzniesionemi oczyma w niebiosy,
Modląc się. Wkoło ołtarze i groby,
Blask lamp i cisza, noc i duch żałoby,
Oblatujący kościelne sklepienie,
Ciemne, jak Basi łzawych ócz spojrzenie.
Jej twarz wybladłą lampy blask ozłaca,
Gdy, klęcząc, oczy do kapłana zwraca.
Przytomna, lecz tak zniszczona w tej burzy,
Że każde tchnienie, każdy szmer ją nuży,
A kiedy westchnie, to widać z jej twarzy,
Że o głębokiej jakiejś ciszy marzy.
Babka ją Kindze poleciła świętej,
Gdy ten czar straszny z jej duszy był zdjęty.
Janusz miał przywieźć z Krakowa dwa wota:
Głowę ze srebra i serce ze złota.
Ksiądz Kustosz nad nią uczynił znak krzyża,
A ona wstała, drżąca się przybliża
Strona:Wybór pism Mieczysława Romanowskiego Tom I.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.