Strona:Wybór pism Mieczysława Romanowskiego Tom I.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

Ksiądz Kustosz smutny pogładził jej lica:
„O, niepoprawna z ciebie żałobnica!
Klasztor? Obaczym, co ci Bóg przeznaczy:
Może to, — może zarządzi inaczej.
Obaczym; lecz ty nie waż się wyrzekać,
Bo wielkiej łaski dał ci Bóg doczekać!
Ocuć się, dziecię! Tyś od niebios Pana
Na ocalenie miasta jest wybrana.
Zbudź się i radość niech w twem sercu gości,
A wyrzecz się tej dla Lutra miłości!“

Wstrząsnęła się Basia, oczy w górę wzniosła,
Patrzy w krzyż, w oczach jej dusza urosła;
Blask miała w twarzy, i tak odmieniona
Wzięła krzyż, potem z całej głębi łona
Rzekła: „Ja, ojcze, Lutra się wyrzekam!“
Klękła i ciszej: „Ojcze, rady czekam!“
A kapłan na nią położył rąk dwoje:
„Córko, ja życie błogosławię twoje!
Bądź mocną! Ludzie, co śmierci uciekli,
Błogosławieństwo przezemnie ci rzekli.
A tak gdy szczerze żałujesz za grzechy,
To wiedz, że we łzach jest źródło pociechy.
Płacz, módl się, córko, Bóg wszystko przebaczy!..“
Wtem dzwon uderzył — raz — dwa...

„Co to znaczy?“
Powstała, słucha: już grzmią wszystkie dzwony.
Spojrzała — w okna bije blask czerwony.
„Gore?!...“ Ksiądz milczy... „Ojcze, czego dzwonią?“
Blask rośnie; ona wzrok zakryła dłonią,
Słucha, — jęk każdy serce jej rozdziera,
Chwieje się: „Ojcze, ach! tam ktoś umiera,
A dusza z ciała wylecieć nie może!“
Wtem kapłan ukląkł przed ołtarz w pokorze
I podniół ręce w górę. Na oblicze
Biło mu z okien światło tajemnicze:
„Dzień sądu! — szeptał — i lud mój zbawiony!“
Dziewczę się w starca patrzy, jęczą dzwony,
A coraz mocniej blask uderza w oczy;