Strona:Wybór pism Mieczysława Romanowskiego Tom I.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

Wstrzymał cios: Basia przelękniona, zbladła,
Z krzykiem na piersi Oskarowi padła
I, topiąc w Bartku dzikie oczy swoje,
Na hełm Oskara rąk złożyła dwoje.
Wzdrygnął się Bartek — ona mu oczyma
Zaklęła rękę i w górze ją trzyma;
Pobladł i na bok cofnął się z siekierą,
Lecz wtem się inni do Oskara bierą.
Natarli, on stał, lecz słabo się bronił;
Więc Bartek własną bardą go zasłonił
I do mieszczanów obrócił się z krzykiem:
„Stójcie! On jutro będzie katolikiem
Dla niej — ja ręczę!“...

Lecz Krawczyk ponury
Z rusznicą w ręku patrzył na to z góry:
„Bredzisz! Szwed żmija!“ zawołał i zmierzył:
Padł strzał — strzał w serce Oskara uderzył...
On padł.

W krew Basia wpatrzyła się blada,
Sama przy piersiach trupa cicha siada,
Padła... Tak, kosą ścięta, lilja pada.

Porwał ją Bartek w ramiona: „Nieżywa!“
Twarz senna, — w splotach włos na pierś mu spływa.
Patrzy w nią; jeszcze kraśne usta miała,
Kędy skrzydlata dusza uleciała
W skonaniu... U nóg jego barda leży —
Wkoło bój — lecz on do boju nie bieży.
Zapomniał, gdzie jest: szczęk oręży, kule,
Jęk rannych, — wszystko przyjmuje nieczule.
Nie wie nic, tylko, że ją w rękach trzyma,
Że mu umarła już, że już jej niéma
Nigdzie dla niego — i nic, jak szeroki
Świat! Taki w sercu poczuł ból głęboki.
Wtem Janusz stary nadszedł niespodzianie,
A z nim Wąsowicz, górale, mieszczanie.
Janusz skamieniał bolem, widząc Basię;
Zatopił oczy w jej śmiertelnej krasie,