Strona:Wybór pism Mieczysława Romanowskiego Tom I.djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.

O, czemuż anioł-stróż cię nie osłoni
Tarczą z piorunów od tej strasznej broni?
Darmo twe rany okrywasz zasłoną!
One mi widne wszystkie tu — w mej duszy,
I wszystkie we mnie, jak sztylety, toną...
Niby-m stróż twoich cierpień i katuszy:
Wszystko mam w sercu bolem wypisane
I znam na pamięć każdą twoją ranę.

Niech mi na oczy położą zasłonę,
Niech mnie zawiodą gdzieś w najdalszą stronę,
Potem spytają: — Ty, ptaszyno mała —
Gdzie matce rany wroga dłoń zadała?...
Ja prawą ręką sprawię całą rzeszę —
Lewą położę na bijącem sercu,
Za jego biciem do pierwszej pośpieszę,
Od pierwszej dalej po twych pól kobiercu —
Takem wieść zdolny cały zastęp bratni
Od twej najpierwszej rany do ostatniej.

Przy każdej ranie zatrzymam się tyle,
Aby ciekawej rzeszy rzucić słowo;
Ale to, Matko, straszne dla mnie chwile!
Bo pierś i serce rozdzieram na nowo,
I z pełnej czary gorycz pije dusza,
I krew mi w żyłach zajmie się płomieniem,
A rzesza milczy — żal jej nie porusza,
Jakby w niej serce wisiało kamieniem,
Jakby nieprawdą były słowa moje,
Lecz jakby rany te — nie były twoje...

O Matko, Matko, kiedyż kres cierpieniu?! —
Wstań, o północy idź nad synów łoże —
Jak zmora w zwiędłem utop się sumieniu, —
Serca im ściśnij w kleszcze i obroże,
Na oczy rzuć im kawałki całunu,
Piersi i czoła krwią im poznacz twoją,
W usta każdemu wlej kroplę piołunu,
Nad uchem kośćmi zachrząszcz im, jak zbroją —
A potem próchna wypalaj im w łonie: