Choćby się z bolu kurczyli jak węże,
Ty od ich piersi nie odrywaj dłoni,
Pokąd krwi czystej ogień nie dosięże,
Pokąd twym bolem wszyscy nie rozbolą,
Pokąd w ich duszach choć kropla gangreny,
Bratać ich zdolna z hańbą i niewolą:
Nie żałuj ręki — nie szczędź twoje syny!
Potem ich lica obmyj sierot łzami,
Kwiatami z mogił posyp im wezgłowie;
Potem ich postaw twarz w twarz przed ojcami —
Przed nimi spowiedź niech każdy wypowie...
I niech im śni się, że przekleństwa słyszą,
Że się pioruny nad nimi kołyszą...
Że odtrąciły ich precz ręce święte...
Że ich pochłoną groby rozpęknięte.
A gdy przebędą we śnie te męczarnie,
Ci, co Cię mogli niekochać bezkarnie, —
Wtedy ich piersi dotknij lekką dłonią,
Na czołach złóż im namaszczenie twoje,
Niech twe kajdany jak oręż zadzwonią,
I podnieś okrzyk: „Na boje! — na boje!...
Do lotu, ptacy!“ —
Ci, co noc przemarzą —
Już się przebudzą, Matko, z inną twarzą:
Zerwą się, w oręż wleją wszystkie siły —
Zwyciężą — albo pomnożą mogiły!
A taką piękną, cierpiącą spokojnie
Pokaż się tylko tej wybranej rzeszy,
Co za cię krew tak przelewała hojnie,
I na twe imię choćby w piekło śpieszy!
Niech w noc ich serca smutne i skrwawione
Święte, prorocze natchnienie owieje —
A ty im odchyl z przed oczu zasłonę
I ukaż w dali jasne, przyszłe dzieje!...
Wierniśmy tobie, ale twego słońca
Trzeba nam czasem na czoła i twarze,
Strona:Wybór pism Mieczysława Romanowskiego Tom I.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.