Że, kiedy uśnie, śnią mu się męże
Skrzydlaci, niby anieli,
W zbrojach i hełmach, w dłoniach oręże,
Odziani w skrwawionej bieli.
I nie wiedzieli, kiedy zbudzone
Dziecko zapłacze, bywało,
Że mu się śniły bronie wzniesione,
Że padających widziało.
Później, gdy z dziecka wyrósł chłopiec, gdy ojciec uczył go jeździć konno, marzenia zaczęły zwracać się na tory bardziej osobiste, a punktem wyjścia był dla nich dzielny bułanek i karabela, wisząca nad ojcowskiem łóżkiem:
..... w marzeniach rosnę
Gdzieś w lecącego olbrzyma,
Przedemną jasny piorun się pali,
Szablicę trzymam we dłoni,
A za mną tłumem wojsko się wali
I lecim po mogił błoni.
(„Ze wspomnień dziecinnych“).
Te opowiadania rodziców, te śpiewki patryotyczne, nucone przez siostrę, „pierwsze anioły jego żywota“, jak je sam potem nazywa, wytknęły kierunek jego myślom i marzeniom na całe życie i wycisnęły niezatarte piętno na przeważnej części jego utworów. One były także zapewne najświętszym talizmanem, który go strzegł po opuszczeniu domu rodzinnego.
Bo bardzo wcześnie musiał rozstać się z rodziną. W domu dano mu tylko elementarne wiadomości, a już na ukończenie dwu ostatnich klas szkoły normalnej wysłano go do Kołomyi. Stamtąd przeszedł do gimnazyum w Stanisławowie, najbliższego wioski rodzinnej. Był w klasie czwartej, kiedy nadszedł r. 1848, tak obfity w ważne zdarzenia, tak pełen początkowo nadziei, a potem zawodów. Gdy w miastach galicyjskich poczęto tworzyć gwardye narodowe, czter-