Zadrzemał może, jak pustyń wędrowiec,
Nim go zwierz zbudzi, ryjący grobowiec.
Przeszedłem myślą takie straszne piekło —
Przez dzieje świata snułem lat tysiące.
O Panie, pocóż tyle krwi wyciekło?
Poco pękały serca pałające?
Olbrzymy przeszli po tej biednej ziemi —
I skamienieli, jak od bolu niemi.
Może za wiele mieli Twego ducha —
Toż niepojęci przeszli pośród tłumu;
Głos ich za silny dla ludzkiego ucha,
Podobien gromom lub do morza szumu —
Wołali: „Wolność!“ — i rozdarli łona...
Padli — dziś stoją posągi — imiona.
Ciała ich w ziemi — duchy gdzieś daleko
Błądzą po gwiazdach — cierpliwi tułacze.
Kiedyż ich grobów rozpęknie się wieko?
Panie, czyż nigdy nie dojdą cię płacze?...
O, ześlij — ześlij — proroki — Mojżesze,
Niech w kraje światła zaprowadzą rzesze!
Tam żale sierot — a tu kajdan brzęki
Straszną muzyką spływają do ucha;
Słowik w drzew cieniu rozpływa się w jęki,
Tam gwiazdy błyszczą, wietrzyk z lekka dmucha,
Na nocnych polach żałobne szemranie,
Niby pacierze grobów...
Słyszysz, Panie?!...
Lwów 14. czerwca 1856.