Jak pielgrzym, z dalekich powracam manowców,
Gdzie drogi się śmielszych krzyżują wędrowców:
W pustynie — to w niebo — to w piekło.
I dziwów nie mało widziałem w podróży: —
To błękit pogodny, to straszny ryk burzy,
I nieraz mi czoło krwią ciekło.
Ach, czasem tak w górę wyniosła mię droga,
Żem nie miał nad sobą już nic oprócz Boga,
A chóry aniołów gdzieś z dali
Ze światów na światy, przy drżeniu harf złotem
Przemknęły, to na dół spuściły się lotem,
Jak stada łabędzi ku fali.
Przeróżne się tony do serca mi wlały —
Ach, pełna pierś moja tych blasków i chwały —
A jednak mej duszy tak smutno!
Wstecz patrzeć bolesno, a w górę nie ważę...
Półsenny-m tęsknotą... o lotach coś marzę,
Jak orzeł, gdy skrzydła mu utną....
9 marca 1858.
Zrodzon na grobach śród kajdan brzęku,
Śród szmeru wiejskich pacierzy,
Na mej piastunki pieściwem ręku,
Słuchałem życia rycerzy.