Wywiedli konia z ojca stajenki,
A ojciec wsiadać mi każe:
„Weźno bułanka, chłopcze, do ręki!
Jak się masz trzymać, pokażę.“
A matka z okna: „O, ja się boję;
On spadnie, on taki mały!“
„Trzymaj się, chłopcze, konia we dwoje!
Ha, ha! Patrz, jaki zuchwały!“
Potem mi ręką pogładzi lico,
A mnie tak w duszy gorąco,
Żebym chciał lecieć gdzieś błyskawicą
W dal jakąś dziką, świecącą.
Toż na najwyższą wyskoczę sosnę,
W dali utonę oczyma...
Marzę i płaczę — w marzeniach rosnę
Gdzieś w lecącego olbrzyma.
Przedemną jasny piorun się pali,
Szablicę trzymam we dłoni,
A za mną tłumem wojsko się wali,
I lecim po mogił błoni...
Coraz to dziksze wstają zjawiska,
Coraz groźniejsze postaci,
Już mi tysiące piorunów błyska...
Z marzeń mnie budzi głos braci.
Tam do nauki matka mnie woła!
Gdzie byłem, patrzają niemi,
A ja zeskoczę z smutkiem u czoła,
Z oczyma na pół łzawemi,
I słucham matki, jak opowiada;
A gdy nauka przeminie,
Biegnę do siostry — a ona rada
Nuci piosenkę chłopczynie.
Ogniste mary, senne krainy,
Jakże wy dzisiaj dalekie! —
Czy takto wyście duszę chłopczyny
Przysposabiały na spiekę?
Strona:Wybór pism Mieczysława Romanowskiego Tom I.djvu/54
Ta strona została uwierzytelniona.