W krzemienieckim klasztorze zamilkły organy,
Po ołtarzach gasili światło zakrystyany,
Kilku jeszcze braciszków modliło się w bieli,
Ksiądz gwardyan[1] Kobylański wracał już do celi.
Sam dzisiaj, mimo trudu nad lata sędziwe,
Odprawiał matutinum[2], chóry i wotywę;[3]
Choć mu już siódmy krzyżyk mijał w lat ordynku,
Skąpił swej siwej głowie snu i odpoczynku
I o jutrzence kazał dzwonić na brewiarze.
A kiedy się ojcowie zeszli w korytarze,
Zastali tam staruszka z pochyloną głową
Klęczącego pokornie przed stacyą krzyżową,
Kędy płakała Syna święta Rodzicielka.
Zadziwiła zebranych ta pobożność wielka,
A ojciec kaznodzieja, spowiednik gwardyana,
Rzekł doń: „Reverendissime,[4] na miłość Pana,
Miejcie więcej baczności na wasz wiek i siły!
Wszak taki hazard zdrowia i Bogu niemiły.“
Lecz starzec, zda się, nie miał dla napomnień ucha;
Ku męce swego Pana wzniósł modlitwę ducha,