Strona:Wybór pism Mieczysława Romanowskiego Tom I.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

Twarz mu olśniła świętość; więc umilkły mnichy
I klękły i poczęły szeptać pacierz cichy.

II.

Znany był w okolicy gwardyan z pobożności,
Lecz od kilku tygodni starzec ostrzej pości,
Modli się dłużej, nawet unika wygody.
Często nic nie spożyje prócz chleba i wody
I z tem wraca do celi, czyta albo pisze,
Zatopiony; jak mówią, w świętych natchnień ciszę.
Czasem wyjdzie i braci słodko upomina,
Że czas groźny, że próby nadeszła godzina.
Więc, zważając to, księża powiadali sobie:
— „Ponoś nasz ojciec gwardyan jedną stopą w grobie
I radby tę żywota wędrówkę przydługą
Skończyć tak, jak rozpoczął: Boga wiernym sługą.“ —
Lecz to dzisiejsze wstanie, te modlitwy korne
Wzruszyły domysłami zacisze klasztorne —
I w refektarzu[1] cichą, lecz żywą rozmową
Ważą ojce gwardyana każdy czyn i słowo. —
Darmo, starzec nie powie, co zamyślił tajnie;
To wiedzą, że był wczoraj wesół nadzwyczajnie.

III.

A do celi gwardyana wszedł pierwszy cechowy,[2]
Rzeźnik Rudnicki, strojny w kapocie perłowej
I z czapką na zawiasach. Widać było z miny,
Że wszedł zwiastunem jakiejś wesołej nowiny:
Wzrok mu błyszczał, a w twarzy był, jak rydz, czerwony,
Kiedy witał: „Niech będzie Chrystus pochwalony!“
I ledwie gwardyan spytał: „A jakaż nowina?“
Zawołał pan cechowy: „Syna Bóg dał — syna!
Dziecko mi wczoraj moja powiła Sabinka;
Czerstwo chłopak wygląda, czerwony, jak szynka.

  1. jadalnia klasztorna.
  2. przełożony „cechu“, t. j. zawodowego związku, w tym wypadku rzeźniczego.