I wydrze z rąk walecznych tę broń poświęcaną
Innej nie mam, a ze mną rób, co ci kazano!“
„W lochy wiedź!“ krzyknął major. Ksiądz rzekł: „Tam broń stała!
Już na jej ostrzu błyska mego ludu chwała!
Na głowę twego cara święciłem ją łzami.
Chodź — chodź!“ I do kościoła poszedł z Moskalami.
I już w ciemny loch starzec majora prowadzi.
Praporszczyki przed wchodem zostali nieradzi;
Wstyd im, że w starym czerńcu[1] tyle jest spokoju.
Jenerałów widzieli pierzchających w boju,
A tu im lacki czerniec stawa taki mężny,
Jak gdyby miał za sobą cały pułk orężny
Imperatorskiej gwardyi. I rzekł jeden z cicha:
„Ot, niechby major puścił z Bogiem tego mnicha,
Bo ludzie nas wyśmieją, że w mury Krzemieńca
Poszliśmy z całym pułkiem po takiego jeńca.“
Ale zamilkł i stanął u schodu, jak wryty,
Bo przy pochodni ujrzał blask majorskej kity:
Poszedłby do Irkucka[2] gdyby major słyszał.
Major powracał z starcem i od złości dyszał
I klął i groził szpadą: „Ja tobie pokażę!
Hej, praporszczyki, śpieszno przetrząść mi ołtarze!
Kto znajdzie broń, chrest[3] złoty ma w rozkazie dziennym,
Bo mnie już łeb się kruszy z tym czerńcem kamiennym.“
Ale staruszek z krzyżem stanął przy ołtarzu
I krzyknął do majora: „Precz mi stąd, zbrodniarzu!
To sakrament!“ I ogień zajaśniał mu w twarzy,
Lewą święte cyboryum[4] zakrył od zbrodniarzy,
Z ócz mu patrzyła świętość, a potęga z czoła; —
W prawej krzyż podniesiony, jak miecz archanioła,