Błysnął nad Moskalami piorunem Jehowy,
Że cofnęli się w zgrozie i schylili głowy.
Lecz major krzyknął: „To czar! Porwać czarownika!“
Więc skoczyli, porwali z krzyżem zakonnika
I nieśli do kibitki.
Lud czekał ze łzami.
Starzec święty znak krzyża zrobił nad głowami
I, niesiony, zawołał: „Nie płaczcie mię, dzieci!
Daleko ta kibitka — na Sybir poleci,
Ale zwycięstwo z wami, bo Bóg przeklął cara!
Car zginie, lud zostanie, z ludem święta wiara!“
I zadzwonił kałakoł,[1] w czwał pomknęły konie,
Poleciały z kibitką na szerokie błonie.
Pieśń dziką zaśpiewało kozactwo w pochodzie —
I rozległa się cisza w krzemienieckim grodzie...
1860 r. w maju.
Był na cytadeli sąd na matieżników,[2]
Więc siedli jak czarci za stołem:
Jenerał, adjutant i czterech piszczyków[3]
Ze sercem miedzianem i czołem.
I rzecze adjutant: „Bat’ku jenerale,
Czart chyba się z Lachów co dowie.
Wziął pałki Levitoux[4], lecz milczy zuchwale“.
— „Sto pałek! pod pałką odpowie“.
Straż stawia Levitoux, skutego w kajdany,
I biorą na rozpyt go kaci.
Wnet zdjęto zeń szaty, co kryły mu rany,
A sędzie wołają: „Zdradź braci!“