większych rozmiarów utwór, w którym młody poeta był już wyłącznie sobą, nikogo już nie naśladując.
Równocześnie z tym wzrostem artyzmu ustaliły się pojęcia społeczne Romanowskiego. Tak, jak tylu innych poetów, czujących szczerze i kochających kraj swój gorąco, nie mógł i on być zadowolonym z tego, co widział wokoło siebie. Życie bez jutra, bez głębszej myśli, bez ideałów roztaczało się wokoło niego w całej ohydzie; widział Polaków, u których mowa zaledwie była polska, widział niewolników, tańczących swobodnie w kajdanach, więc ogarnęło go przerażenie i wstręt:
Całą jam piersią wciągał świata tchnienie,
Wszystko dziecinna oplatała wiara;
Wznosiłem serce, wzniecałem płomienie
I cudnie wonna płonęła ofiara...
Lecz szybko czas ten zleciał na zegarze,
W piersi ból został — a trucizna w czarze.
Zwykłe to są dzieje tego zetknięcia się „poety i świata“, tych goryczy i zawodów, które z tego wynikają — a jednak w tym wypadku tkwi w nich coś niezwykłego: Romanowski nietylko sądzi słusznie, ale odczuwa szczerze, nie dla efektu, ale dla dobra sprawy, którą ukochał. I dlatego niema nigdy w jego pieśniach zbytniego lubowania się w tych smutkach i nigdy niema łatwego szyderstwa, lecz zawsze miłość wielka do braci i gorące pragnienie sprowadzenia ich na inną drogę, podniesienia w krainę ideałów, „na jasne leże“. To zgnuśniałe pokolenie, wśród którego musiał żyć ze swą gorącą naturą, obrzydza mu wszelki spokój, sprowadzający często martwotę, a wywołuje pragnienie jakiegoś żywiołowego ruchu, jakiejś burzy dziejowej, któraby oczyściła duszną atmosferę:
I radbym ujrzał zmartwychwstające
Plemiona z anielską chwałą,
Albo pioruny takie palące,
By się aż niebo spękało.