W innym znowu wierszu („Żegnaj!“) powiada o sobie:
Jam przedburzowiec, przeklęte plemię,
A może-m z piorunów jeden,
Co własnem sercem uderzy w ziemię,
Choć dziś tak cichy i bieden.
Uderzy — zagrzmi — na przebudzenie,
Iskier tysiące w krąg ciśnie,
Lecz jeśli Bóg nim rzuci w kamienie,
To głaz i serce wraz pryśnie...
W tych wszystkich przeczuciach i przepowiedniach tkwi jednak mniej osobistego pierwiastku, niżby się na pozór zdawało; los, który Romanowski sobie wyznacza, jest według jego pojęcia losem każdego prawdziwie polskiego poety. Zadaniem naszej poezyi powinno być wydawanie „głosu, co targa pęta i tych, co marzą, co spią, ze snu budzi“. Poeta powinien „blask własny w serca przelewać rozdarte“ i, jak drugi Prometeusz, wydrzeć słońce niebiosom i oddać je ojczyźnie — powinien być miłującym swój naród „harfiarzem-budzicielem“. Nie tylko poezya, ale nawet poeci są tylko narzędziem losu, mającem naród wieść ku ideałom, ku szczęściu — a gdy ten cel będzie spełniony, wtedy narzędzie może rozpaść się w okruchy.
Tak pojmował swe powołanie Romanowski już w samych początkach swojej twórczości poetyckiej, a pozostał mu wierny przez całe swe krótkie życie.
W r. 1857 ukończył studya na wydziale prawniczym i otrzymał, jako stypendysta, zajęcie w bibliotece Ossolińskich. Wpłynęło to nader korzystnie na dalsze jego losy, bo zbliżyło go do znakomitych historyków: Karola Szajnochy i Augusta Bielowskiego. Za ich wpływem zwrócił się znowu do tematów historycznych, ale pojętych poważniej i zakreślonych na znacznie szerszą skalę. Szajnocha zachęcił go do wczytywania się w stare kroniki, z czego później miał powstać „Popiel i Piast“ — na razie zaś zwrócił się Roma-