Tu był król z nami — dziś kędyś w Głogowie...
A nasz Bylina, rotmistrz, padł w Krakowie...[1]
I Czarnieckiego, żelazne to ramię,
Zgina Bóg, choć go jeszcze nam nie łamie...
Hetmany bez wojsk, Starosta na Spiżu,
A my w ucisku, jak przy nowym krzyżu,
Korzym się...“ I stał chwilę zamyślony.
Niedługo potem zwrócił się do żony
I rzekł: „Musimy pomodlić się razem;
Zapalcież lampę przed Kingi obrazem,
Bo czcią jej ziemia nasza się zastawia
I od niewoli święta Kinga zbawia;
Za jej wstawieniem niech was Bóg pociesza!“
Posłuszna żona wnet lampę zawiesza,
I klękli, jako było we zwyczaju:
Starzy na przodzie, młoda para z kraju.
A po modlitwie Janusz wstał rzeźwiejszy
I rzekł: „To zamysł Szweda nie dzisiejszy,
Trzykrotnie już nas zarwał po szatańsku.
Pomnę, gdy byłem za wódkami w Gdańsku,
(A byłem jeszcze za Adolfa króla,
Co to go w Niemczech ugodziła kula)
Pod wieczór jakoś, w kupieckiej gospodzie
Z jednym tam Szwedem zszedłem się na miodzie.
Ten, że miał z nami stosunki handlowe,
A zmyślny, więc znał dobrze polską mowę.
I siedzim; — szklanka mijała po szklance,
I żywo jakoś było w pogadance.
Aż w końcu — patrzcie, co rzekł dyabeł kusy:
Wstał, na głos w izbie wrzasnął: — „Nasze Prusy,
Nasze Inflanty, — Bałtyk, bo tak chcemy,
A gdy nie dacie sami, — odbierzemy
I wymusimy na waszym narodzie....“
Nie skończył — resztę słów utopił w miodzie,
Bo pełny kufel pochwyciłem w rękę
I tak Szwedowi ciąłem nim w paszczękę,
Że na podłogę stoczył się, jak długi;
Za drzwi go potem wyrzucili sługi“. —
- ↑ Rotmistrz Bylina zginął w Krakowie w czasie oblężenia, czyniąc wycieczkę na czele studentów i czeladzi. (P. P.)