Strona:Wybór pism Mieczysława Romanowskiego Tom II.djvu/121

Ta strona została przepisana.
SCENA DZIEWIĄTA.
(Przed chatą Piasta).
(Piast i Rzepicha prowadzą Bożennę; Kalina idzie przy Ziemowicie, za nimi kilku kmieci i rycerzy.)

BOŻENNA   (do Piasta).
Nikt nie klął? Na cóż przeklinaćby mieli?
Temby mi bolu ni lat nie ujęli.
I onby nie wstał, aby umrzeć znowu.
PIAST.   Przysłuchiwałem się każdemu słowu —
Żadnych złorzeczeń nie było przy stosie.
BOŻENNA.   Nieraz pociechę czułam w ludzkim głosie,
Dziś mi pociechę dawało milczenie.
Nie mówcie o nim nigdy! Przebaczenie
Krzywd doznawanych nigdy nie wspomina.
RZEPICHA.   Tylko złe serce umarłych przeklina.
A jeśli zdoła pocieszyć was słowo,
Powiem wam, żem łzy widziała, królowo.
BOŻENNA.   Łzy?... bogi! (do Piasta).
Nie — nie, pod lipę. Tu jasno
I wonno; słońce widzę: w chacie ciasno.
Tu siądę, Piaście... Wszystkie liście w złocie.
Tu się duch jego zatrzyma w przelocie
Nad głową matki, ptak, wędrowiec smętny,
Tu bezcielesny już i beznamiętny,
Umierającej przekleństwo przebaczy.
KALINA   (u nóg Bożenny).
Matko!
BOŻENNA.   Kalinko! Zbądź ty ze serca rozpaczy!
Matce twej umrzeć trudno, gdy cię słucha.
Cicho!... Czy słyszysz w górze jego ducha?
Leci pod słońce jasne i mnie woła.
KALINA   (z płaczem). Nie, matko!